poniedziałek, 12 grudnia 2011

To już historia!

OK Justynko K., I will do it. Chcecie, macie. Żona moja kochana, jedyna, wyjątkowa nie może się zebrać do pisania – miłość do krówek jest większa.  Może ją zachęcę przekupując ją kolejnymi kilogramami tych słodyczy?

W telegraficznym skrócie opiszę życie Moni od lipca do grudnia, a później może pójdzie na bieżąco.

Lipiec – wspaniałe wakacje zaczęliśmy w Nowym Sączu, ale opis wizyty u wujka Staszka, (który zamykał psa w stodole, a Monia go wypuszczała) i Mikołaja już Nuta opisała. Następnie małe przepakowanko (3 godziny) i Monika wyrusza na spotkanie z Neptunem. Jak zawsze zatrzymujemy się na Wyspie Sobieszewskiej ,w ośrodku Melisa. Cisza, spokój, do morza, a w zasadzie do Zatoki Gdańskiej ok 1 km uroczą ścieżką biegnącą przez las. Jest czas na rozmowy, wygłupy, przytulanko, bajka, mówię wam po prostu bajka. Dlaczego wybieramy ten ośrodek?  To też zostało wcześniej opisane, sławetny rok ucieczek Moniki.  Teraz też było miło i przyjemnie, chociaż Monia nie za bardzo była szczęśliwa z powodu braku sieci i to nie tej rybackiej, w którą łapane są flądry i dorsze, tylko tej wi-fi. Nawet  wielki „MAG” w poszukiwaniu sieci Michał M. łapał ją tylko na brzegu zatoki. Ma zresztą zarąbiste zdjęcie z połowu tej sieci.

Pomimo złej pogody panującej w naszym kraju, my zostaliśmy obdarowani słońcem. Oprócz wylegiwania się na plaży, Monia odwiedziła Gdańsk, udając się tam autobusem komunikacji miejskiej, co było dla niej kolejnym fascynującym doświadczeniem. Co ciekawe, Wyspa Sobieszewska połączona jest ze stałym lądem mostem pontonowym i obsługa autobusu przejeżdżając przez niego wyprasza wszystkie osoby stojące – i nie ma przeproś.  Monia mając miejsce siedzące mogła przejechać, Nuta która koło niej stała musiałaby wyjść – gdyby nie młoda kobietka, która ustąpiła jej miejsca  – jeszcze raz dziękujemy. Wracając do zwiedzania Gdańska, Monia zwiedziła jak zwykle dużo ciekawych miejsc zabytkowych jak bar fast-foodu i cukiernię gdzie zaserwowała sobie gofry. Czas szybko płynął, bo w dobrym towarzystwie – MICHALICZKI – zawsze nam dobrze płynie. Oczywiście nie znudziliśmy się sobą i Monia zadecydowała, że wracając do Ina (Inowrocław) musi zaliczyć jeszcze grilla u cioci Beci (Beaty) w Bydzi (Bydgoszczy).  I słowo ciałem się stało, jak zwykle z planów (pobyt 1 dniowy) nic nam nie wyszło i przedłużyło się do 2 dni i pewnie zostalibyśmy dłużej , ale nie mogliśmy przeginać pałki – Babcia Marysia czekała od 2 dni z obiadem.  Monia wniebowzięta bo WI-FI na Kukułczej było zawsze, jest i będzie zawsze.  Zrobiła sobie nawet na stole „ścieżkę” z WI-FI i parę razy się zaciągnęła J.  Po pożegnalnych łzach, udaliśmy się do Babci Marysi, która przebywała w znanym Moni z ucieczek miejscu – Ostrowie.  Krótko mówiąc, pogoda była do bani, a i zdrowie dziadków naszych podupadło, więc tę część wakacji spędzaliśmy jeżdżąc od lekarzy do lekarzy, na szpitalu kończąc. Monia słysząc babciny kaszel powtarzała tylko „do lekarza, do lekarza trzeba”. Moniuli  najbardziej podobała się wizyta u babci w szpitalu. To niestety nie jedyny jej pobyt w takim miejscu w czasie wakacji. Tak minął nam lipiec, urlop taty dobiegł końca i trzeba było wracać do sioła. 

Monia z mamą w Gdańsku



Mama i tata w tym samym miejscu


W oczekiwaniu na gofra


Kacu z gofrem


i po ....................



w drodze nad morze


Monia i fale


M.M. i M.J.-  uzależnieni od "sieci"


Mam już dosyć słońca!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!


Monia w Ostrowie


i w Przyjezierzu




1 komentarz:

  1. Gdańsk mi się będzie zawsze kojarzył z Sylwestrem 2000 Właśnie w tym mieście zakończyłem XX i zacząłem XXI wiek... O kurna, to już 11 lat mnie w Gdańsku nie było...

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za odwiedziny i pozostawienie komentarza :)